Historyczne zwycięstwa przez wiarę PDF Drukuj Email
Wpisany przez Zapalski   
wtorek, 30 lipca 2024 19:47



Historyczne zwycięstwa przez

wiarę


Przy opisach historycznych zwycięstw koncentrujemy się zazwyczaj na ich rzeczowej dokumentacji,  ścisłości historycznej itp.  Za każdym historycznym wydarzeniem kryje się jednak tzw. działanie „Bożej ręki”,  bowiem nic nie dzieje się bez Bożej Woli. Oto przykłady historycznych zwycięstw, które dokonały się z interwencji Nieba, przez wiarę jej uczestników i sprzymierzeńców.

To są bardzo cenne opisy, bo one pokazują, jak wielką moc ma ufna modlitwa do Boga za wstawiennictwem Maryi. To Ona sprawia, że  chwile i sytuacje  beznadziejne stają się odwracalne i zwycięskie. O wszystkim decyduje moc i zaangażowanie naszej modlitwy.



Grunwald 1410 r. Zwycięska bitwa z Krzyżakami z pomocą Bogarodzicy.

Wielką zasługą Króla Władysława Jagiełły było przyjęcie chrześcijaństwa przez niego. Mimo, że był „świeżym” katolikiem, to zaufał Maryi, zezwalając swojemu rycerstwu na rozpoczęcie bitwy z Krzyżakami pieśnią „Bogurodzica”. To była jego praktyczna akceptacja wiary katolickiej. Jaki to miało rezonans? A no taki, że Henryk Sienkiewicz pisał tak:

„Sto tysięcy pokrytych żelazem głów i sto tysięcy par oczu podniosło się ku niebu, a ze stu tysięcy piersi wyszedł jeden olbrzymi głos do grzmotu niebieskiego podobny: Bogurodzica, dziewica, Bogiem sławiena Maryja! Twego syna gospodzina, Matko zwolena, Maryja. Zyszczy nam, spuści nam… Kiryje elejzon!”…

Po tym śpiewnym wezwaniu pomocy Maryi, niezwykła siła wstąpiła wtedy w rycerzy, w ich konie, a o tej mocy wiedziały wszystkie jeziora i łąki i cała ziemia.

Pomoc z nieba pomogła pokonać  Krzyżaków. Najlepsze wybrane z 22 krajów rycerstwo przegrało największą średniowieczną bitwę.  Nie było by jej jednak tego zwycięstwa, gdyby nie pomoc Maryi, wyzwolona przez wiarę króla Jagiełły i rycerstwa polsko-litewskiego. Maryja przyszła z pomocą, bo wołanie o pomoc wypłynęło z ludzkich serc szerokim strumieniem, a nawet wielką falą.

Zapraszamy do dalszej lektury historycznych sytuacji, opisujących pomoc nieba   w niezwykle trudnych sytuacjach jakie zaistniały w historii Polski i świata.



Lepanto-7 X 1517r.- cud  wymodlony  różańcem

Ta historia to jedno z największych wydarzeń historyczno - religijnych.
W XVI w. najpotężniejszym państwem była Turcja. Zamieszkiwali ją muzułmanie, którzy wyznawali islam. Muzułmanie od wieków dokonywali wielu podbojów , których celem było opanowanie chrześcijaństwa i zaprowadzenie islamu, jako panującej religii.

W podanym wyżej czasie, Turcy mieli ogromną flotę i planowali zająć chrześcijańskie porty śródziemnomorskie, a następnie Rzym i dalszą część chrześcijańskiej Europy.Zagrożenie było więc ogromne.

Uderzenie  Turków miało pobiec morzem. Po zajęciu portów wojska Selima II, „pana całej ziemi”, miały ruszyć na Rzym. Sułtan ogłosił, że z Bazyliki Piotrowej uczyni stajnię dla swych koni…  Nic nie mogło go już powstrzymać. Tylko cud.


Co wówczas uczynił papież?


Wszystko zawierzył Maryi i wezwał zagrożone państwa do modlitwy różańcowej.Wierzył, że różaniec wyjedna u Boga kolejny cud.Jaka była odpowiedź? Modlono się we wszystkich klasztorach. W całej Europie odbywały się procesje różańcowe.  W Rzymie niesiono po ulicach obraz Matki Bożej

Śnieżnej i śpiewano różaniec.


Na wszystkich statkach chrześcijańskich codziennie odmawiano różaniec. Jezuici wędrowali z pokładu na pokład- sprawowali Msze św.a żołnierze  spowiadali się, przystępowali do Komunii św. i do walki przygotowywali się przez trzydniowy post i modlitwę różańcową.Jednym z trzech krajów, który odpowiedział na błaganie Pius V, była Polska.


Kiedy dwieście okrętów, jeden po drugim, mijało cypel portu, znajdujący się na ich pokładach ludzie klękali, by otrzymać błogosławieństwo nuncjusza papieskiego. Chrześcijańska armada ruszyła ku zatoce Lepanto, gdzie ostatni raz widziano wroga. Hasłem do walki były słowa: "Królowa Różańca Świętego".

Na sztandarze zawieszono ogromny różaniec.



Nadszedł dzień 7 października, dzień jakby wyreżyserowany przez Boga. Nagle podniosła się spowijająca morze mgła i oczom żołnierzy ukazały się na horyzoncie setki żagli. Nie było wiele czasu na przygotowania do walki. Don Juan de Austria, dowódca chrześcijańskiej floty, przesiadł się na najszybszą brygantynę i przepłynął wzdłuż swoich okrętów, trzymając wysoko nad głową żelazny krzyż. Na flagowym okręcie admirał kazał wciągnąć na maszt wielką banderę z ukrzyżowanym Chrystusem. Wojsko było gotowe do boju.
Nierówne siły starły się na wiele godzin. Rozpętała się bitwa, od której wyniku zawisły losy całego chrześcijaństwa i Europy…Nagle stał się cud atmosferyczny.Nastąpiła nieoczekiwana zmiana wiatru, która bardzo sprzyjała flocie chrześcijańskiej, a uniemożliwiała manewry muzułmanom.

TA SYTUACJA SPOWODOWAŁA, ŻE OKRĘTY TURECKI STANĘŁY JAKBY W MIEJSCU, ponieważ w ich żagle nie dmuchał wiatr!Na samym początku bitwy zginął dowódca wojsk muzułmańskich. Gdy na morzu trwała zażarta walka, na lądach wielu państw europejskich trwała nieustanna modlitwa. To ona spowodowała, że Bóg przez wstawiennictwo Maryi dokonał cudu.

Pewni zwycięstwa Turcy zostali pokonani.


Zatopiono pięćdziesiąt galer wroga, zdobyto połowę okrętów tureckich, uwolniono dwanaście tysięcy chrześcijańskich galerników.                                              Św. Pius V, świadom, komu zawdzięcza cudowne ocalenie Europy, uczynił dzień 7 października świętem Matki Bożej Różańcowej.Różaniec nazywał „honorową odznaką chrześcijańskiej pobożności” oraz „najwdzięczniejszą modlitwą wśród modlitw”. Źródło:poz.9


Komentarz: Modlitwa różańcowa ma wielką moc. Przez nią można wyprosić nawet największe łaski i pokonać największego wroga.
Dodamy jeszcze, że dzień 7 października- Święto Matki Bożej Różańcowej,jest równocześnie świętem naszej Szkolnej Armii Różańcowej.


Chocim 1621 r. cudowna obrona

Rzeczypospolitej


Ogromna armia turecka pod wodzą Osmana II przekroczyła granice Rzeczypospolitej. Liczyła 400 tyś. żołnierzy. Naprzeciw niej wyruszył hetman Jan Karol Chodkiewicz z armią, która liczyła zaledwie 35 tyś. żołnierzy. Z pomocą przyszło jeszcze 30 tys. Kozaków zaporoskich. Teoretycznie, nie było żadnych realnych szans na zwycięstwo, gdy dojdzie do wzajemnej bitwy. Z pierwszej potyczki, Polacy wyszli zwycięsko. Jednak 21 IX dotknął ich straszny cios, gdyż zmarł hetman Jan Karol Chodkiewicz. Ta sytuacja tak osłabiła siły rycerzy, że klęska wydawała się nieunikniona., Polacy mężnie bronili swoich okopów. Było już jednak tak, że Polakom broniącym zamku pod Chocimiem  została już tylko jedna beczka prochu. Do decydującej bitwy nie doszło. Jak to się stało? Zadziała moc modlitwy różańcowej.

Na wieść o śmierci hetmana bp Marcin Szyszkowski zarządził uroczystą błagalną procesję w Krakowie, podczas której niesiono ulicami miasta wizerunek Matki Bożej Różańcowej z kościoła Dominikanów. Trzysta świec płonęło wokół obrazu, 100 śpiewaków królewskich intonowało różaniec. Za obrazem szły za nim tłumy ludzi, wszystkie domy opustoszały, każdy bowiem pospieszył, by włączyć się w błaganie Boga o zwycięstwo nad niewiernymi. Na czele wojsk polskich stanął  regimentarz Stanisław Lubomirski. On też nie spał po nocach i wzywał pomocy Matki Bożej. W nocy z ¾ X1621r.  czuwał na pół śpiący i wtedy przyśniła mu się Matka Boża i powiedziała jedno słowo: „.WYTRWAŁOŚĆ”.

To pojawienie Maryi , dało Stanisławowi  Lubomirskiemu wielką ufność.

O ! To pojawienie taką ufnością natchnęło mnie, że na drugi dzień dałem sułtanowi odpowiedź, że jedynie zapewnienie z jego strony o dotrzymaniu dawnych umów z Polską wstrzyma mnie od dalszej wojny, do której prowadzenia mieliśmy, jak mi Bóg miły, tylko jedną beczkę prochu w obozie. I tą odpowiedzią tak mu zaimponowałem, że wielki wezyr Dylawer basza słał nam łagodniejsze warunki, ale ich nie przyjąłem obstając przy pierwszych, które podałem; a tak po trzydniowym rokowaniu, mając w pamięci święte słowo: „WYTRWAŁOŚĆ” przywiodłem pogan do tego, że zrobiłem pokój, jaki sam chciałem".

Turcy z niewyjaśnionych powodów odkładali decydującą bitwę, aż wreszcie sami zaproponowali pokój. Co więcej - rokowania pokojowe zakończyły się podpisaniem traktatu korzystnego dla Polski. Przyczynę takiego przebiegu wydarzeń historycy upatrują w tym, co w owym czasie działo się w Krakowie, czyli wielkiej modlitwie Krakowian podczas procesji z Matką Bożą Różańcową



Obrona militarna i duchowa Jasnej Góry

przed Szwedami w 1655r.

Był rok 1655. Wojska szwedzkie  od północy rozpoczęły najazd na Polskę. Siły ich liczyły 3200 żołnierzy, natomiast siły polskie przy obronie Jasnej Góry liczyły 160 żołnierzy, 50 puszkarzy, 20 szlachciców i 70 zakonników i były nieporównywalnie mniejsze niż szwedzkie.

Szwedom podporządkowywały się sukcesywnie kolejne jednostki wojsk polskich. – Bez walki padła Warszawa, jedynie Kraków, którego bronił Stefan Czarniecki, stawiał opór, ale skapitulował po trzech tygodniach. Najeźdźcy zajęli Rzeczpospolitą szybko jak potop, ale równie szybko zaczęli tracić poparcie szlachty. Stało się tak, bo Szwedzi przeszli przez tereny polskie, paląc, grabiąc, niszcząc i łamiąc wszelkie prawa.

Wojska oblężnicze liczyły 2250 żołnierzy, 8 dział polowych oraz 2 regimentowe. Załogę i uzbrojenie jasnogórskiej twierdzy stanowiło 210 żołnierzy, 70 zakonników, kilkadziesiąt osób szlachty szukających schronienia w murach klasztoru oraz 24 do 30 różnej wielkości dział, a więc. Siły Jasnej Góry były nieporównywalnie mniejsze niż szwedzkie. Następnego dnia po przybyciu pod mury jasnogórskie rozpoczęli Szwedzi ostrzeliwać klasztor. To bombardowanie trwało kilka dni, jednak nie przyniosło spodziewanych przez nieprzyjaciela efektów. Działa jasnogórskiej twierdzy też nie próżnowały, siejąc śmierć i postrach wśród żołnierzy szwedzkich. Obrońcy po kilku dniach oblężenia postanowili urządzić wycieczkę. Nocą pod wodzą Piotra Czarnieckiego tajnym wyjściem wyszedł z twierdzy oddział obrońców, który zaatakował obóz szwedzki. Wyprawa zakończyła się sukcesem, którego rozmiar przewyższył oczekiwania. W utarczce zginął m.in. szwedzki generał oraz inżynier de Fossis. Nieprzyjaciel, nie znając sił atakujących, w panice opuścił swoje stanowiska. Po zagwożdżeniu dwóch dział obładowana łupami wyprawa wróciła do klasztoru. W wyprawie zginął tylko jeden obrońca, zastrzelony przypadkowo przez jasnogórskich żołnierzy. Gdy Miller przekonał się, że mimo zwiększenia liczebności wojska oraz ilości dział nie zdobędzie murów twierdzy, polecił sprowadzić ciężkie działa oblężnicze i piechotę. Oblężenie Jasnej Góry trwało. Aby ukrócić zamysły poddania klasztoru szerzące się wśród załogi, podwojono miesięczny żołd i odebrano ponowne przyrzeczenie wierności służby. Przeor Augustyn Kordecki nie rezygnował również z dyplomatycznych rozmów i pism przeciągających termin poddania twierdzy.

7 grudnia do obrońców dotarła wiadomość, że z Krakowa do Częstochowy nowe zastępy szwedzkich żołnierzy wiozą sześć ciężkich burzących dział. 10 grudnia działa zostały ustawione, a nad ranem wróg rozpoczął kolejny ostrzał klasztoru. Pierwszego dnia wśród piekielnego huku padło na twierdzę 360 dwudziestocztero funtowych kul. W dniu tym siły oblegające twierdzę liczyły 3200 żołnierzy oraz 19 dział. Bombardowanie trwało kilka dni. W przerwach ostrzałów wysyłał generał Miller parlamentariuszy, jednak załoga twierdzy nie chciała się poddać.

Następnego dnia po przybyciu pod mury jasnogórskie rozpoczęli Szwedzi ostrzeliwać klasztor. To bombardowanie trwało kilka dni, jednak nie przyniosło spodziewanych przez nieprzyjaciela efektów. Działa jasnogórskiej twierdzy też nie próżnowały, siejąc śmierć i postrach wśród żołnierzy szwedzkich. Obrońcy po kilku dniach oblężenia postanowili urządzić wycieczkę. Nocą pod wodzą Piotra Czarnieckiego tajnym wyjściem wyszedł z twierdzy oddział obrońców, który zaatakował obóz szwedzki. Wyprawa zakończyła się sukcesem, którego rozmiar przewyższył oczekiwania. W utarczce zginął m.in. szwedzki generał oraz inżynier de Fossis. Nieprzyjaciel, nie znając sił atakujących, w panice opuścił swoje stanowiska. Po zagwożdżeniu dwóch dział obładowana łupami wyprawa wróciła do klasztoru. W wyprawie zginął tylko jeden obrońca, zastrzelony przypadkowo przez jasnogórskich żołnierzy. Gdy Miller przekonał się, że mimo zwiększenia liczebności wojska oraz ilości dział nie zdobędzie murów twierdzy, polecił sprowadzić ciężkie działa oblężnicze i dodatkową piechotę.

7 grudnia do obrońców dotarła wiadomość, że z Krakowa do Częstochowy nowe zastępy szwedzkich żołnierzy wiozą sześć ciężkich burzących dział. 10 grudnia działa zostały ustawione, a nad ranem wróg 11XII 1655r.  rozpoczął kolejny ostrzał klasztoru.

Działa dużego kalibru czyniły olbrzymie straty dla obleganej fortecy. Zarysowana się wyraźna przewaga nieprzyjaciela. Rzucono na klasztor 340 pocisków artyleryjskich burząco-zapalających (niektóre ważące 26 funtów). W przerwach ostrzałów wysyłał generał Miller parlamentariuszy, jednak załoga twierdzy nie chciała się poddać. Ku pociesze obrońców, pękło szwedzkie działo o największym kalibru. W dzień Bożego Narodzenia, trwały jeszcze ataki szwedzkiej artylerii na klasztor Jasnogórski. W następnym dniu, tj. 26XII11655r. obrońcy Jasnej Góry spodziewając się dalszych działań, przecierali oczy ze zdumnienia, nie wierzyli w to co zobaczyli. Przed wałami Jasnej Góry nie było wojsk szwedzkich. W Nocy z 25/26XII, Szwedzi opuścili to miejsce walki. Zrobili to w ukryciu, wstydząc się swojej przegranej. Pola walki pokryły się  śniegiem.

Walka duchowa – ona zadecydowała o obronie Jasnej Góry. Gdy wokół Jasnej Góry trwały nieustanne ataki wojsk szwedzkich, w murach Jasnej Góry trwała nieustanna modlitwa, wszystkich, którzy mogli się modlić. Na czele tej walki duchowej stał o. Kordecki.

Według określenia Józefa Ignacego Kraszewskiego, o. Kordecki „stał się cudownym cudu narzędziem". Kończy on  Pamiętnik Oblężenia „Nowa Gigantomachia" słowami: „Przypatrz się polska potomności, jak wielki pożytek przyniosła ci cześć Bogarodzicy… Niech patrzy i dziwi się świat chrześcijański, jak dzielnie NASZA KRÓLOWA, Pani Nieba i Ziemi broni wiernego sobie Królestwa i jak skuteczny niesie ratunek swoim, ludzkiej pomocy pozbawionym sługom…" Gdy cały kraj jak okręt tonął, gdy gasł duch walki na wałach, on wołał do obrońców Jasnej Góry:

DZIECI, JESZCZE NAJŚWIĘTSZA PANIENKA OKAŻE ŻE OD BURZĄCYCH KOLUBRYN MOCNIEJSZA!’"

To jeszcze nie wszystko. O. Kordecki modlił się nocami, organizował procesje z Najświętszym Sakramentem po wałach, aby Jezus wszystkim walczącym błogosławił. O. Kordecki mobilizował swych współbraci do intensywnej modlitwy i do bohaterskiej odwagi. Był przekonany, że nie można się załamać, że zakonnicy są gotowi oddać życie, by ocalić to święte miejsce i obudzić uśpiony naród.

Te  i inne działania duchowe sprawiły, że przyszła pomoc z nieba, zgodnie ze słowami: „Proście a otrzymacie”. Współbracia świąteczny charakter Bożego Narodzenia podkreślali w różnoraki sposób, np. poprzez grę kolęd z wieży jasnogórskiej. - To wywoływało konsternację u Szwedów, którzy widząc świętowanie byli przekonani o sile klasztornej załogi.

W uroczystość św. Szczepana z twierdzy zaczęły dochodzić nawet wybuchy salw armatnich, co wywoływało jeszcze większe zdziwienie, że oto po 40 dniach oblężenia paulini mają jeszcze spore możliwości obronne. Zakonnicy jednak strzelali wiwaty dla Nowonarodzonego  z racji imienin Szczepanów – dwóch magnatów - Zamojskich wspierających obronę Jasnej Góry. Szwedzi widzieli przebudzenie Polaków, którzy zdecydowali się bronić wiary i świętego miejsca. Ciężka zima była też sporym utrudnieniem dla Szwedów i ale te wydarzenia „dodatkowe” przeżywanie Bożego Narodzenia były tymi, które niejako postawiły „kropkę nad i”. Wszystko to jednak miało swoje źródło w wielkim szturmie modlitewnym, który trwał cały czas od 18XI DO 26XII 1655r. Niebo wysłuchało prośby obrońców i udzieliło zwycięskich łask. Cudowna obrona Jasnej Góry uświadomiła wszystkim, że Jasnogórska Maryja jako Matka i Królowa dana jest ku obronie narodu polskiego.



Rok 1920 – Cud nad Wisłą.

Zagrożenie Polski i Europy komunizmem

bolszewickiej Rosji

W sierpniu 1920 r. Polska jak i większa część Europy był zagrożona atakiem wojsk komunistycznej Rosji. Rosja odważnie głosiła najazd na Polskę, łatwe zwycięstwo i potem zwycięski pochód  na Europę, dla propagowania idei komunizmu na całym kontynencie.

Sytuacja Polski była dramatyczna. Zaledwie 2 lata temu w 1918r.          odzyskała niepodległość, a już  musiała stawić czoła potężnej i brutalnej armii bolszewickiej Rosji, pięciokrotnie liczniejszej. W dodatku wiele środowisk robotniczych Europy  popierało idee komunistyczne Rosji  i wstrzymywało np. dostawy broni i amunicji dla Polski /z wyjątkiem Węgier/. Na początku sierpnia 1920r. absolutnie pewna swego tryumfu Armia Czerwona stanęła już u wrót Warszawy. Termin wejścia do Warszawy Sowieci wyznaczyli na 15 sierpnia, i byli tak przekonani o swoim sukcesie, że już dzień wcześniej w telegramach oznajmili światu zajęcie stolicy. Pewni klęski Polski zagraniczni dyplomaci opuścili gremialnie Warszawę, poza nuncjuszem apostolskim Achillesem Rattim – późniejszym papieżem Piusem XI.


Wołanie całego Narodu do Boga o pomoc

Tragiczna sytuacja Polski stała się źródłem powstania wielkiego szturmu duchowego w całej Polsce.

Już 19 czerwca 1920 roku na Rynku Starego Miasta w Warszawie Polska została zawierzona Najświętszemu Sercu Jezusowemu w obecności władz kościelnych i państwowych. W lipcu Konferencja Episkopatu Polski ponownie zawierzyła Polskę Sercu Jezusowemu, a także ponownie wybrała Maryję na Królową Polski. Biskupi zaapelowali o pomoc episkopatów innych krajów, te zaś wezwały swoich wiernych do modlitwy o cud. Hierarchowie poprosili też o modlitwę samego papieża. Wystosowali do Watykanu gorącą prośbę o rychłą kanonizację bł. Andrzeja Boboli, dając wyraz swemu przekonaniu, iż jego opieka uchroni kraj od zagłady.

W uroczystość Przemieniania Pańskiego 6 sierpnia na Jasnej Górze rozpoczęto wielką nowennę za ojczyznę. Liczba wiernych była tak duża, że nabożeństwo przeniesiono z bazyliki na plac przed szczytem. Dziesiątki tysięcy ludzi leżało krzyżem przed Jasną Górą, błagając Matkę Bożą o wstawiennictwo.

W niedzielę, 8 sierpnia, we wszystkich kościołach stolicy odbyła się całodzienna adoracja Najświętszego Sakramentu, zakończona 100-tysięczną procesją z relikwiami bł. Andrzeja Boboli i bł. Władysława z Gielniowa.

W modlitwę włączył się także Kościół Powszechny, który zaapelował o podjęcie modlitwy, postu, ofiary i wyrzeczenia się prywatnych interesów w imię dobra ojczyzny.

Aby podnieść na duchu broniących kraju żołnierzy, metropolita warszawski – kard. Aleksander Kakowski – podjął decyzję wysłania na front jako kapelanów pięciu procent kapłanów ze swojej archidiecezji. Wśród nich był młody ksiądz – Ignacy Skorupka, który sam się zgłosił do tej bohaterskiej posługi.

Przed bitwą kościoły i kapliczki były pełne ludzi, całymi godzinami odmawiali różańce, Msze odprawiali.  Po wsiach ludzie po chałupach przed obrazami Matki Boskiej Częstochowskiej klęczeli i krzyżem leżeli, prosząc o cud ocalenia. Na to narodowe zjednoczenie modlitewne  czekała Boża Opatrzność, by móc zainterweniować z całą mocą.



Objawienie się Matki Bożej pod Ossowem i pierwszy odwrót bolszewików

Kiedy polska obrona, złożona z kilkunastoletnich harcerzy i gimnazjalistów, zaczęła się przełamywać, do ataku poderwał ją ks. Skorupka. Z krzyżem w uniesionej wysoko dłoni i ze słowami: „za Boga i Ojczyznę!” na ustach poprowadził młodzież do pierwszego w bitwie o Warszawę zwycięstwa nad bolszewikami. Sam jednak zginął, stając się symbolem walki o stolicę. Tymczasem Rosjanie uciekli z pola bitwy, gdy ponad ks. Skorupką i polskimi oddziałami ujrzeli Matkę Bożą.

Kapitan Zenon Jankowski tak wspominał interwencję Matki Bożej pod Ossowem: „Wszyscy tutejsi są przekonani, że to był cud. W momencie natarcia Rosjan na niebie ukazywała się łuna. Rosjanie uciekali przed nią w popłochu, zakrywając oczy. Uciekali, gubili buty i karabiny”.

Na widok świetlistej postaci Maryi sołdaci z 79. brygady Grigorija Chachaniana zaczęli w przerażeniu uciekać: „Odwrót bolszewików odbywał się w popłochu. Obozy uciekały wszystkimi drogami na przełaj przez pola […], wozy łamały się, padały konie, którymi drogi były wprost usiane” (J.M. Bartnik SJ, E.J.P. Storożyńska, Matka Boża Łaskawa a Cud nad Wisłą).


15VIII 2020 r. Objawienie Matki Bożej Łaskawej nad

Radziminem  i ochrona walczących przed bolszewikami

15 sierpnia 1920 r. po północy stacjonujący nieopodal wsi Wólka Radzymińska i Mostki Wólczańskie bolszewiccy żołnierze zostali zaatakowani przez batalion porucznika Stefana Pogonowskiego.

Bolszewicy na nocnym niebie nad pozycjami atakujących Polaków dostrzegli oni jaśniejącą, kobiecą postać. Rozpoznali w niej Matkę Bożą. Na Jej widok struchleli i zaczęli się cofać i ucuekać,  co wcale nie było łatwym manewrem na polu walki.Postać Maryi była bardzo dobrze widoczna. Poły Jej płaszcza zasłaniały stanowiska Polaków i znajdującą się za nimi Warszawę.

Matka Boża objawiła się w otoczeniu husarii – polskiego zwycięskiego wojska, które pod Wiedniem, „w imię Maryi”, rozniosło pogańską armię.

Cudowna postać sprawiała wrażenie, jakby nie lękała się z powodu trwającego ostrzału. Jak gdyby wychylała się raz w jedną, raz w drugą stronę, odrzucając lub też odbijając wystrzeliwane w Jej stronę – czyli w kierunku Polaków – pociski!

Co więcej, osłupiali ze zgrozy bolszewicy zauważyli, że odrzucane przez Matkę Bożą pociski eksplodowały dokładnie tam, gdzie znajdowały się ich pozycje! Wokół głowy Maryi jaśniała świetlista aureola. W jednej dłoni trzymała jakby tarczę, od której odbijały się pociski. Maryja ukazała się w postaci Matki Bożej Łaskawej, której cudowny wizerunek od wieków jest czczony w Warszawie.

Bolszewicy nie mieli wątpliwości, kto im się objawił. Pojawienie się Matki Bożej tak bardzo ich przeraziło, że w panice rzucili się do ucieczki. Ci, którzy po ustaniu działań wojennych zostali internowani w obozach jenieckich, wielokrotnie o tym opowiadali.

Żołnierze otwarcie przyznawali, że ukazanie się Maryi było przyczyną ich ucieczki z pola walki: „Was się nie boimy, ale z Nią walczyć nie będziemy”.

Mówili też, że „Ktoś” zabrał im zdolność dowodzenia i chęć do walki. Znane jest też świadectwo gospodarzy spod radzymińskiej wsi, u których nieprzytomny z przerażenia bolszewik szukał kąta do ukrycia się. Wstrząśnięty mówił, że widział na własne oczy, jak „Matka Boża rzucała (odrzucała) pociski!”.

Widok majestatycznej postaci Maryi wywołał w bolszewikach nie tylko wstrząs, ale i obudził zagłuszone sumienia i wiarę. Sumienia ich zaś wołały, oskarżały i przypominały o popełnionych niegodziwościach, mordach, gwałtach i okrucieństwach. Każdy z nich czuł, że powinien paść na twarz, by oddać Matce Bożej cześć, by błagać o wybaczenie straszliwych win, by żebrać o zmiłowanie. Jednocześnie serca przepełniała trwoga.

Uczucie to przeważało i bolszewicy, ogarnięci panicznym strachem, uciekali w popłochu, porzucając tabory, działa i amunicję. Nikt z nich nie myślał o konsekwencjach swej dezercji, nikt nie lękał się sądu polowego. Wszyscy śmiertelnie bali się Maryi!

Ochłonęli dopiero pod Zambrowem (czyli niemal 100 kilometrów dalej), gdzie wstrząśnięci opowiadali chłopom: „Wyście tego nie widzieli. Pod Warszawą stała wielka armia. Myśmy tam widzieli Bożą Matkę, która osłaniała Polaków”.

Józek- autor listu z tamtego czasu: „Ci żołnierze spod Wólki mówili też, że Ruscy do pobliskich wsi co tchu uciekali i nawet w psich budach się chowali ze strachu. Psy na nich szczekały, gryzły, a oni i tak z tych bud wyjść nie chcieli, a kiedy już wyszli, to na kolanach błagali gospodarzy, żeby ich ukryli. Opowiadali, że Matjer Bożja (bo to po rusku tak mówią na Matkę Chrystusa) pokazała im się na niebie i że przecie walczyć z Nią nie mogli. Bolszewicy, którzy bezbożnikami są, przekonali się wtedy, że Bóg istnieć musi, skoro Matka Jego Syna walczy z nimi z nieba samego. Pojęli też, że z Bogiem walczyć się nie godzi, a i nawet jakby chcieli, to i tak wygrać nie zdołają”.

Modlitwa uratowała Polskę i Europę.

Nie sprawdziły się buńczuczne zapowiedzi dowódcy armii bolszewickiej, która 13VIII 2020r. była zaledwie kilkanaście kilometrów od centrum Warszawy: „Jeszcze jeden ostatni nacisk i koniec polskiej awantury” . Niebo wysłuchało wołanie całego Narodu Polskiego o ratunek. Wróg ze wstydem uciekał z pola walki. Polska i Europa została na pewien czas wolną od komunizmu. Modlitwa okazała się silniejsza od karabinów  i wysiłków tysięcy zawistnych serc, pragnących kształtować świat bez Boga. Niech „cud na Wisłą” umacnia naszą wiarę w moc modlitwy, w dalszych losach osobistych i narodowych.



CUD W HIROSZIMIE ORAZ W NAGASAKI

podczas ataku atomowego


Jednym największych cudów w historii świata jest cud ocalenia kilkunastu osób w Hiroszimie i Nagasaki, w miastach, na które spadły bomby atomowe, podczas drugiej wojny światowej.

Na sześć miesięcy przed atomowym atakiem lotnictwa USA w tych miastach pojawiło się dwóch mężczyzn, którzy trzem milionom katolików głosili konieczność nawrócenia, odmawiania Różańca i pokuty, jako jedynego ratunku

przed zbliżającym się nieszczęściem.

Nawoływali do życia w stanie łaski uświęcającej, częstego przyjmowania sakramentów, do noszenia sakramentaliów, do trzymania w swoich domach wody święconej oraz gromnicy i do codziennego odmawiania Różańca

(przynajmniej jednej części). Po amerykańskim ataku atomowym okazało się, że w Hiroszimie i Nagasaki prawie wszystko zostało zrównane z ziemią - z wyjątkiem dwóch budynków. W jednym budynku było 12 osób, a w drugim 18. Oni wszyscy przeżyli. Otaczające dom podwórka, a nawet trawa, również pozostały niezniszczone. Nie została zniszczona ani jedna szyba czy dachówka!

Specjaliści Armii Stanów Zjednoczonych przez kilka miesięcy obserwowali ten niezwykły fenomen i próbowali zrozumieć, w jaki sposób oba domy wraz z ich mieszkańcami i otaczającym je dobytkiem mogły ocaleć. W końcu doszli do przekonania, że nie było tam niczego, co po ludzku mogłoby ocalić te domy przed zburzeniem. Stwierdzili podsumowując wyniki tych kilkumiesięcznych obserwacji, że musiała tam zadziałać jakaś wyższa siła nadprzyrodzona.

Natomiast sami uratowani opowiadali, że w noc poprzedzającą atak bombowy usłyszeli pukanie do drzwi. Twierdzą, że ukazał się im Anioł, który zaprowadził ich do domu, w którym mieszkała rodzina wierna wezwaniom Matki Bożej i wypełniająca Jej polecenie, by codziennie, przez sześć miesięcy odmawiać Różaniec.

Ocaleni żyli jeszcze przez wiele lat dając światu świadectwo o mocy potęgi koronki różańcowej. Jeden z nich został księdzem (ks. Hubert Schiffler). Ksiądz Schiffler powiedział; że od czasu ataku atomowego setki ekspertów na świecie zastanawiało się, czym mogłyby w swej istocie różnić się owe ocalałe domy od kompletnie zburzonych. Dawał im zawsze taką odpowiedź;, że różniły się jednym:W tych domach posłuchano wezwania Matki Bożej do codziennego odmawiania Różańca!


Wielkie zwycięstwo Fryderyka Chopina na

drodze wiary


Zapraszamy do prześledzenia niezwykłych losów Fryderyka Chopina na drogach wiary. Opisują jego młodzieńcze fascynacje, długie etapy upadku duchowego i pełnię dopełnienia duchowego na łożu śmierci. Bóg gdy jest wzywany do pomocy, nigdy nie zawodzi.



Odc. 1

Młodzieńcza wiara i gra na organach

Fryderyk Chopin- fenomen muzyki polskiej i światowej żył w latach 1809-1849.
Dzieciństwo  miał wspaniałe. Rodzice dbali o rozwój jego talentu oraz wpajali mu wartości umiłowania ojczyzny oraz wiary w Boga. Za czasów młodości, uczęszczał na msze  św. do kościoła pp. Wizytek na Krakowskim Przedmieściu.

Często grał tam na organach. Grał pięknie i po mistrzowsku.

Pewnego razu podchwycił jedną odpowiedź mszalną i na sposób wielkich mistrzów zaczął na jej podstawie improwizować, ukazując ją w najróżniejszych kombinacjach i przekształceniach. Improwizacje były tak cudne,  że  śpiewacy i orkiestra, która brała udział w liturgii, porzucili nuty i kołem otoczyli grającego. Msza św. się nieoczekiwanie przedłużyła.

Wielkim duchowym i kulturowym pokarmem były dla niego kolędy polskie i folklor narodowy, w którym elementy wiary chrześcijańskiej często się przewijały i zostawiały określony ślad w jego życiu duchowym.

Wyjazd z Polski

Sława Fryderyka szybko rozeszła się poza granice kraju. W 1830r. z Tytusem Wojciechowskim wyjechał z kraju. Jak się później okazało, już nigdy do niego nie wrócił. Przyczynił się do tego wybuch powstania listopadowego i warunki polityczne , które potem zaistniały. Chopin rozpoczął  sławne ale tułacze życie. Z jednej strony wielkie sukcesy artystyczne,  przebywanie  na wielkich salonach ówczesnej arystokracji europejskiej a równocześnie tęsknota za ojczyzną i rodziną  i brak ogniska domowego a potem choroba jaką była gruźlica płuc. Trzy razy próbował założyć sobie trwały związek i trzy razy przegrał.

Wszystko to miało odbicie w jego muzyce. Jest ona słodka i gorzka, łagodna i dzika, rewolucyjna i miękka, płacze i uśmiecha się, porywa i uspokaja, zawiera bóle narodowe ale i wszystkie jego bóle osobiste, smutki, cierpienia i nadzieje.
Można powiedzieć, że  muzyka Chopina to zwierciadło jego życia, również jego duszy.

Kryzys wiary

Wiara wyniesiona z domu rodzinnego była w sercu Fryderyka tylko przez pewien czas. Stopniowo coraz większy wpływ na niego miało otoczenie. Świat arystokratyczny w  którym przebywał, niewiele mu o Bogu przypominał. Przez długi czas związany był np. ze słynną pisarką francuską George Sand, która była matką  kilkorga dzieci.

Wśród wielbicieli jego muzyki byli przeważnie ludzie bez wiary. Wiara rodzinna zepchnięta została do sfery wspomnień. Przykładem tego jest tęsknota za Polską i klimatem świąt Bożego Narodzenia, którą przelał w ujmującym i niepowtarzalnym scherzu  h-moll.

Odzywa się w nim piękny motyw kolędy „Lulajże Jezuniu”.  Nie mobilizował go to jedna do systematycznych niedzielnych praktyk. Z roku na rok a zwłaszcza w ostatnich latach, „bezbożność towarzyszów  i towarzyszek” powodowała w jego umyśli i na duszy  coraz większe zwątpienie w wierze.
„Był w takim stanie, że tylko z  przyzwoitości, nie naśmiewał się z wiary w Boga, nie tworzył szyderczego klimatu”.

Będąc w takim kryzysie wiary, Fryderyk bardzo poważnie zachorował na nieuleczalną wtedy gruźlicę płuc. Był to przełomowy czas, który doprowadził do cudownego powrotu Chopina do Boga. O tym najszczęśliwszym momencie w jego życiu napiszemy w następnym odcinku.



Fryderyk Chopin i jego trudne powroty do Boga

(odc. 2)


"Bez ciebie, mój drogi, byłbym zdechł jak świnia"


W poprzednim odcinku pisaliśmy o tym jak Fr. Chopin po wyjeździe z kraju, oddalił się od Boga. Zasadniczy wpływ na to miały środowiska arystokratyczne Paryża, które z reguły były niewierzące. Sytuacja zaczęła się zmieniać, gdy słynny kompozytor i pianista zaczął chorować. Droga powrotu do Boga

była jednak niezwykle trudna.


Życie  duchowe Fryderyka obserwował cały czas jego kolega z lat młodości, ks. Aleksander Jełowicki. Gdy tylko dowiedział się, że Fryderyk jest  ciężko chory na płuca, niezwłocznie przejechał do Paryża aby pomóc jemu w powrocie do Boga.
Przy spotkaniu popłynęło wiele łez, bo siły Chopina topniały. Ksiądz próbował rozbudzić w nim wiarę, wspominał Matkę, jej rolę w rozbudzeniu wiary. Chopin to rozumiał, ale tak się wyobcował z wiary, że nie widział drogi powrotu. Powiedział:

"Ach rozumiem cię, nie chciałbym umrzeć bez Sakramentów, aby nie zasmucać Matki mię ukochanej, ale ich przyjąć nie mogę, bo już ich

nie rozumiem po twojemu".

Ból targnął sercem ks. Jełowickiego, ale nie śmiał już więcej mówić i wyszedł. Sytuacja była dramatyczna bowiem, bowiem śmierć kompozytora mogła nastąpić w każdej chwili. Postanowił więc wszystko oddać w ręce Boga. Modlił się za niego nieustannie. I tak mijały kolejne miesiące choroby, która czyniła postępy. Gdy przyszło kolejne nasilenie choroby, ksiądz natychmiast udał się z Rzymu do Paryża. Gdy stanął u jego drzwi, nie wpuszczono go w pierwszej chwili. Fryderyk przemyślał to jednak powtórnie i pozwolił wpuścić księdza. Powitanie było jednak bardzo chłodne. Ksiądz został tylko rutynowo uściśnięty i

zaraz usłyszał rozkazujące słowa Fryderyka:

"Kocham cię bardzo, ale nic nie mów, idź spać."

W bibliografii cytowane są i inne dramatyczne słowa z tej chwili:
"Mogę swemu  przyjacielowi otworzyć duszę, ale na razie spowiadać się nie  mam zamiaru. Jeśli tego zapragnę to na pewno u ciebie."

Ks. Aleksander poszedł na modlitwę i prawie całą noc modlił się leżąc krzyżem, błagał Boga łaskę spowiedzi dla Fryderyka. Ta modlitewna ofiara została przyjęta przez niebo. Rano, gdy ksiądz przyszedł, Chopin wyciągnął ręce i zawołał:

"Dobrze że jesteś, czekam na ciebie, teraz mnie spowiadaj".

Wzruszenie kapłana i zaskoczenie było wielkie, wiec zapytał: "Daj mi duszę twoją". Usłyszał odpowiedź : "Rozumiem cię, weź  ją".

Po tych słowach Chopin usiadł na łóżku. Ks. Aleksander opisał tą chwile tak:


"Wtedy radość niewymowna, ale coraz i trwoga ogarnęły mię. Jakżeż wziąć tą miłą duszę, by ją oddać Bogu. Padłem na kolana, a w sercu moim zawołałem do Pana: . I podałem Chopinowi Pana Jezusa ukrzyżowanego, składając Go w milczeniu na jego dwie ręce. I z obu oczu trysnęły łzy. zapytałem: Jak cię matka nauczyła? Odpowiedział”:

„Jak mię matka nauczyła”.

Po tych słowach, Chopin wpatrując się w wizerunek Pana Jezusa ukrzyżowanego, w potoku łez odbył spowiedź świętą.Po spowiedzi, ks. udzielił Chopinowi Komunii św. która była wiatykiem. Chopin otrzymał od razu ostanie namaszczenie, o które sam poprosił. Wypełniło się wszystko, co pragnął ks. Aleksander, a co w końcu zapragnął sam Fryderyk. Bóg uczynił cud nawrócenia, przemienił go.

Od tej chwili stał się szczęśliwym człowiekiem. Mimo choroby, radość jego była przeogromna. Można powiedzieć, że wielki kamień spadł mu z serca. O głębi jego nawrócenia świadczą słowa, które wypowiedział po spowiedzi, gdy trzymał księdza za rękę.

"Bez ciebie, mój drogi, byłbym zdechł jak świnia".

Wielka radość zalała serce ks. Aleksandra, bowiem odczytał w tych dosadnych słowach  wielką głębię nawrócenia wytwornego zazwyczaj Chopina.

W następnym końcowym odcinku, napiszemy jeszcze o samym pogrzebie Fryderyka i reakcji ówczesnego, artystycznego i arystokratycznego świata na jego śmierć.  Źródło: Poz.nr7 i 8


„Do widzenia w niebie.”


Fryderyk Chopin i jego trudne powroty  do Boga ( odc. 3)


W poprzednich 2-ch odcinkach, pisaliśmy o  drogach wiary i niewiary Fryderyka Chopina, które zakończyły się świadomym powrotem do Boga , poprzez  spowiedź i komunię  w ostatnich dniach życia  artysty.

Na początku X 1849r. lekarze  nie dawali już żadnych szans na wstrzymanie choroby kompozytora, jaką była  nieuleczalna wtedy gruźlica płuc. Cierpienia jego  się potęgowały. Kiedy dochodził do przytomności, wtedy przekazywał swoje  rozporządzenia, dotyczące organizacji  jego przyszłego pogrzebu. Pragnął , aby pochowano go w stroju w którym występował na koncertach. Miejscem spoczynku miał być cmentarz Pere-Lachaise.

W sąsiedniej sali, przyległej do sypialni Chopina, czuwali stale przyjaciele i przyjaciółki. Tym chwilom nadal towarzyszyła muzyka. Gdy ataki kaszlu ustępowały, chory prosił, żeby mu śpiewano i grano. Przysuwano więc  fortepian do drzwi sypialni i hr.Potocka wśród płaczu zebranych śpiewała hymn do Matki Boskiej i inne utwory.

Jak pisał M. A. Szulc, Fryderyk w cierpiącym zachwycie  wzdychał: „Jakże to piękne, ach jak piękne! Jeszcze, jeszcze!” Gdy cierpienia się potęgowały, skarżył się:

”Dlaczego  ja tak cierpię. Gdyby to w bitwie, to bym  jeszcze pojmował, ale umierać tak nędznie w łóżku, na co to się komu przyda?”

Dopiero wielki spokój wewnętrzny zapanował u Chopina, gdy wyspowiadał  się i przyjął Komunię św. Od tego momentu nie tyle zadawał pytania i czekał na współczucie, co sam pouczał i wypowiadał słowa, które zaskakiwały  zebranych.  Spotykamy je w liście ks. Al. Jełowickiego do Ksawery Grocholskiej.

Ks. Aleksander Jełowiecki

Do lekarzy, chory kompozytor wołał:

„Puśćcie mnie, niech umrę. Już mi Bóg  przebaczył,  już mię woła do siebie!... Puśćcie  mię, chcę umrzeć!

Siostrę żegnał: „Siostro moja kochana, nie płacz. Nie płaczcie, przyjaciele moi. Jam szczęśliwy! Czuję, że umieram. Módlcie  się za mną!

Do widzenia w niebie!”

W ostatnich chwilach, wymówił  Najsłodsze Imiona: Jezus, Maria. Józef; przycisnął krzyż do ust   i do serca i ostatnim tchnieniem wypowiedział słowa: ” Jestem już u źródeł szczęścia…”



Teofil Kwiatkowski  "Ostatnie chwile Fryderyka Chopina"  olej, 1849-1850   Przy łóżku stoi Księżna Marcelina Czartoryska. Po prawej siedzi Wojciech Grzymała, a nim Teofil Kwiatkowski.
Po lewej siostra, Ludwika Jędrzejewiczowa,  a za nią ks. Aleksander Jełowiecki

17-tego X 1849r. o godz. 2.00 zakończyło się życie „ poety” fortepianu. Wieść  o śmierci, lotem błyskawicy obiegła cały Paryż. Pogrzeb odbył się 30- tego października w kościele św. Magdaleny, podczas którego wykonano  „Reguie” Mozarta, jako wypełnienie  woli zmarłego. Arcybiskup Paryża wydał wtedy po raz pierwszy zgodę, na wykonanie muzyki chóralnej w czasie mszy żałobnej z udziałem głosów żeńskich.

Zaraz po pogrzebie , producent fortepianów- K. Peyel , zorganizował składkę, która szybko urosła do dużej sumy, za którą ufundowano  marmurowy pomnik, w którym spoczęły doczesne szczątki  kompozytora. Siostra , Ludwika Jędrzejewska, po zabalsamowaniu zwłok, zabrała serce Fryderyka Chopina   do Polski . Znajduje się ono w filarze kościoła Św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie.

Tak oto  wygląda  pokrótce, droga duchowa Fryderyka Chopina. Był on :

Rodem warszawianin, sercem Polak a talentem ,świata obywatel.” Można dodać:  „Wiarą- wyznawca Chrystusa.”



Zwycięstwa wielkie i małe


JPII: Każde ludzkie zadania, aby osiągnęło swój cel, musi znaleźć oparcie w modlitwie”.

Ze świadectw beatyfikacyjnych   Jana Pawła II


W maju 2001r. przyjechaliśmy do Rzymu odwiedzić przyjaciół, oczywiście pragnęliśmy  się spotkać z [Janem Pawłem II]…kiedy okazało się, że możemy podejść i ucałować pierścień i zamienić kilka słów, nie omieszkaliśmy zwierzyć się z naszego pragnienia posiadania potomstwa. Ojcze, powiedziałeś wówczas:

”Wszystko będzie dobrze”

W nas wstąpił nowy duch. I STAŁO SIĘ!  Na dwa dni przed Wigilią Bożego Narodzenia (2003r.) dowiedzieliśmy się, że będziemy rodzicami. To wielkie szczęście i pragniemy się nim z Tobą , Ojcze Święty  podzielić. Wierzymy, że wsparłeś nas w modlitwie, za co z całego serca dziękujemy.

Jolanta i Piotr, z Warszawy. (A. Kasica i M. Zboralska : „Cuda”)

=======

Z ankiet SzAR

Refleksje o mojej modlitwie

Modlę się codziennie, a oprócz tego wtedy, gdy szczególnie o coś proszę i za coś dziękuję. MODLĘ SIĘ W CISZY SWOJEGO POKOJU, KIEDY CHCĘ MIEĆ SWÓJ WŁASNY KONTAKT Z BOGIEM I MATKĄ BOŻĄ. Czynię to również w Kościele, gdzie nastrój Domu Bożego czyni moją modlitwę jeszcze żarliwszą i głębszą. Modlitwa jest dla mnie bardzo głębokim przeżyciem,jest rozmową z Bogiem. Codziennie  rano dziękuję Matce Bożej za to, że mogę spotkać się z koleżankami i rozpocząć nowy dzień, wieczorem dziękuję za przeżyty kolejny dzień.Modlitwa jest możliwością prośby i podziękowania za zdrowie  moich rodziców i mojego brata, ponieważ rodzina jest dla mnie czymś najważniejszym. Modląc się wyrażam wdzięczność Panu Jezusowi, że pozwolił mi mieć kochanych rodziców, dom rodzinę i życie pozbawione trosk. Dzięki takiej łasce, mogę prosić o zdrowie dla chorych i cierpiących, o miłość dla dzieci, które nie mają rodziny ani domu rodzinnego Moim marzeniem jest modlitwa prze obliczem Matki Boskiej Częstochowskiej i  możliwość wyjazdu do miasta w którym żył i modlił się oj.Pio, który stał się dla mnie przewodnikiem duchowym, a stało się to za sprawą filmu o jego życiu i przeczytaniu jego biografii. Swoją wiarę i umiejętność modlitwy zawdzięczam rodzicom, którzy od najmłodszych lat prowadzili mnie do kościoła, uczyli modlitwy.To właśnie oni nauczyli mnie pierwszej modlitwy Aniele Boży...którą do dziś odmawiam.

Uczennica Gimnazjum Nr2 w Tomaszowie Lub.


Modlitwa zawierzenia

O, Pani moja, o Matko  moja!Tobie oddaje się cały,

a na dowód mego oddania

poświęcam dziś Tobie moje oczy, uszy, usta i serce, poświęcam całego siebie.

Skoro wiec jestem Twoim, o dobra Matko,

strzeż mnie i broń jako rzeczy i własności swojej.Amen.



Modlimy się jednym dziesiątkiem różańca

List do redakcji-świadectwo katechetki


Od początku jestem związana z działalnością Szkolnej Armii Różańcowej i realizuję dzieło modlitwy różańcowej. Maryja zawsze zachęcała do tej modlitwy, ponieważ dzięki niej ludzie mogą uzyskać najwięcej łask Bożych.Każdego roku zachęcam młodzież Zespołu Szkół Nr 1 w Tomaszowie Lub. do włączenia się we wspólną modlitwę różańcową.W ubiegłym roku również wyszłam z taką propozycją w pierwszych klasach. Odnalazłam wielu uczniów, którzy chcieli włączyć się do tego dzieła.  W klasie I c jednak było inaczej.
Młodzież zaczęła się zgłaszać, a ja zapisywałam nazwiska dobrowolnie zgłaszających się. Zaczęli też między sobą wzajemnie się zachęcać. W pewnym momencie zorientowałam się, że szybciej zapiszę nazwiska osób, które nie chcą należeć. Okazało się, że w klasie nie ma takiej osoby. Cała klasa I C zapisała się

i chce należeć do SzAR. Dzisiaj wyznaczamy intencje, modlimy się jednym dziesiątkiem różańca, aby upraszać łaski sobie i innym. Warto zachęcać się wzajemnie do czynienia dobra, nawet do tak małego dziesiątka różańca. Mała rzecz ma siłę ziarnka gorczycy i przynosi wiele dobra w naszym życiu. Jadwiga Błachuta   X 2011

============




Poprawiony: środa, 21 sierpnia 2024 19:16