Święte postacie PDF Drukuj Email
Wpisany przez Zapalski   
czwartek, 25 lipca 2024 12:06


Święte postacie


Błogosławiony José Luis

Sánchez del Río


Za wiarę był torturowany, a miał zaledwie 15 lat.
Po latach został najmłodszym meksykańskim błogosławionym


José Luis Sánchez del Río w chwili śmierci w 1928 roku miał niecałe 15 lat. Był żołnierzem armii powstańczej w stanie Michoacán. Bronił się do wyczerpania amunicji, a następnie dostał się do niewoli podczas potyczki z wojskami rządowymi, gdy odstąpił swojego konia dowódcy cristeros, gen. Prudencio Mendozie, pod którym zabito wierzchowca. Został wtrącony do więzienia w rodzinnej miejscowości. Gdy nie chciał przejść na stronę rządową, co wiązałoby się z zaparciem się wiary, młodego cristero poddano torturom – zdarto mu nożem skórę ze stóp i pędzono na piechotę na miejscowy cmentarz, gdzie został powieszony i dobity strzałem z pistoletu.

Pytany przez oprawców, co mają powtórzyć jego rodzicom, odpowiedział:

„Niech żyje Chrystus Król! I że się spotkamy w niebie!”

José Luis Sánchez del Río jest najmłodszym beatyfikowanym meksykańskim męczennikiem. Razem z innymi cristeros został sportretowany w nowym hollywoodzkim filmie poświęconym prześladowaniom religijnym w Meksyku pt. „La Cristiada” (tytuł angielski „For greater glory.

Film bardzo realistycznie i bez niedomówień oddaje prześladowania Kościoła. Widzimy zabójstwa księży, profanacje kościołów, zbiorowe egzekucje dokonywane przez siły rządowe. Wielkie wrażenie na widzach robi też dramatyczna scena męczeństwa nastoletniego bł. José Luisa Sáncheza del Río

Dr Paweł Skibiński historyk, Uniwersytet Warszawski
Nasz dziennik Sobota-Niedziela, 24-25 listopada 2012, Nr 275



Św. Dominik Savio

Gdy umierał miał niespełna 15 lat.

Zadatki na świętego

W wieku zaledwie 5 lat został ministrantem, gorliwie przechodził kilka kilometrów na poranne Msze święte. Z wielkim trudem dźwigał też ciężki mszał. Od dzieciństwa był odpowiedzialny za innych. Swoich kolegów uczył, jak dobrze czynić znak krzyża. Mając 6 lat, zaczął uczęszczać do szkółki prowadzonej przez księdza proboszcza. Był zawsze grzeczny i bardzo koleżeński. W wieku 7 lat przyjął po raz pierwszy do swego serca Pana Jezusa.

Do szkoły chodził dwa razy dziennie, dlatego każdego dnia  przemierzał 16 km. Był zawsze punktualny, na pytanie, czy się nie boi  iść sam, ze zdziwieniem odpowiedział: przecież są ze mną Pan Jezus,  Matka Boża i Anioł Stróż.

Jego postanowienia

1.    Będę często spowiadał się i komunikował, ilekroć mi na to zezwoli mój spowiednik;
2.    Będę święcił dzień święty;
3.    Moimi przyjaciółmi będą Jezus i Maryja;
4.    Raczej umrę niż zgrzeszę.

Spotkanie ze św. Janem Bosko

Wielkim przełomem w jego życiu było zetknięcie się w 1854 roku z charyzmatycznym kapłanem, wychowawcą młodzieży, św. Janem Bosko. Odtąd dwunastoletni chłopak stał się jego pomocnikiem w procesie wychowania bezdomnych i zaniedbanych dzieci z Turynu. Dominik wywierał na nich bardzo pozytywny wpływ, pomagał w odrabianiu lekcji, godził zwaśnionych.
Był zawsze pogodny i otwarty, by udzielić pomocy. Największą radość sprawiało mu uczenie swoich rozbrykanych rówieśników katechizmu. Żeby urozmaicić spotkanie, organizował dla kolegów konkursy z nagrodami. Jednemu z nich powiedział, że świętość polega na tym, żeby być zawsze radosnym i wiernym w codziennym wypełnianiu obowiązków.


Zapragnął zostać świętym

Dominik był obdarzony darem kontemplacji, nieraz wiele godzin pozostawał w kościele, adorując Jezusa. Pewnego dnia usłyszał poruszające kazanie księdza Bosko, który powiedział, że wszyscy powołani są do świętości i że świętość jest możliwa do zrealizowania przez każdego. Głęboko poruszony tymi słowami zapragnął zostać świętym. Dnia 8 grudnia 1854, w dniu uroczystego ogłoszenia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Marii Panny, Dominik napisał osobisty akt ofiarowania się Niepokalanej:

"Maryjo, ofiaruję Ci swoje serce. Spraw, aby zawsze było Twoim. Jezu i Maryjo, bądźcie zawsze moimi przyjaciółmi. Błagam Was, abym raczej umarł, niż bym miał przez nieszczęście popełnić choć jeden grzech".

W roku 1856 Dominik, za zgodą swojego wychowawcy, założył „Towarzystwo Niepokalanej”, którego celem było pomaganie w nauce słabszym wychowankom Oratorium, dopingowanie do pracy nad sobą. Nasz święty razem z paroma kolegami z narażeniem życia opiekowali się chorymi na cholerę. Dominik Savio pragnął pojednania Anglikanów z Kościołem katolickim. Głęboko w swoim sercu nosił pragnienie, by zostać kapłanem.


„Ja już tu nie wrócę”

Inne były jednak plany Pana Boga. Późną jesienią 1856 roku, wskutek dotkliwego zimna, rozchorował się, miał wysoka gorączkę. Lekarz orzekł, że ma gruźlicę. Powrócił do rodzinnego domu. Żegnając się ze św. Janem Bosko i swoimi kolegami, powiedział: „Ja już tu nie wrócę”. Dominik zmarł w Mondonio 9 marca 1857 roku. Niedługo przed swoim odejściem prosił swego tatę, by czytał mu modlitwy o dobrą śmierć. W godzinie śmierci towarzyszyła mu wizja nieba. Jego ostatnimi słowami były:

Do widzenia, ojcze! Do widzenia! O, jakie piękne rzeczy widzę!


Dominik Savio został beatyfikowany w 1950 roku a cztery lata później kanonizowany przez Sługę Bożego Piusa XII. Jest patronem ministrantów i chórów chłopięcych. 

Marek Wójtowicz SJ Św. Dominik Savio (1842-1857)   (źr. mmje.ovh.org)


Błogosławiony José Luis

Sánchez del Río

Za wiarę był torturowany, a miał zaledwie 15 lat.
Po latach został najmłodszym meksykańskim błogosławionym

José Luis Sánchez del Río w chwili śmierci w 1928 roku miał niecałe 15 lat. Był żołnierzem armii powstańczej w stanie Michoacán. Bronił się do wyczerpania amunicji, a następnie dostał się do niewoli podczas potyczki z wojskami rządowymi, gdy odstąpił swojego konia dowódcy cristeros, gen. Prudencio Mendozie, pod którym zabito wierzchowca. Został wtrącony do więzienia w rodzinnej miejscowości. Gdy nie chciał przejść na stronę rządową, co wiązałoby się z zaparciem się wiary, młodego cristero poddano torturom – zdarto mu nożem skórę ze stóp i pędzono na piechotę na miejscowy cmentarz, gdzie został powieszony i dobity strzałem z pistoletu. Pytany przez oprawców, co mają powtórzyć jego rodzicom, odpowiedział:


„Niech żyje Chrystus Król! I że się spotkamy w niebie!”

José Luis Sánchez del Río jest najmłodszym beatyfikowanym meksykańskim męczennikiem. Razem z innymi cristeros został sportretowany w nowym hollywoodzkim filmie poświęconym prześladowaniom religijnym w Meksyku pt. „La Cristiada” (tytuł angielski „For greater glory.

Film bardzo realistycznie i bez niedomówień oddaje prześladowania Kościoła. Widzimy zabójstwa księży, profanacje kościołów, zbiorowe egzekucje dokonywane przez siły rządowe. Wielkie wrażenie na widzach robi też dramatyczna scena męczeństwa nastoletniego bł. José Luisa Sáncheza del Río

Dr Paweł Skibiński historyk, Uniwersytet Warszawski Nasz dziennik Sobota-Niedziela, 24-25 listopada 2012, Nr 275



Wiara  Maksymiliana Kolbego

Zapowiadana  śmierć Maksymiliana Kolbego?

Mama św. Maksymiliana Kolbego już dużo wcześniej wiedziała, że on umrze śmiercią męczeńską. Skąd to wiemy?   Z jej listu do ojców w Niepokalanowie. 12-go X 1941r, tak pisała z Krakowa.

Nie pamiętam, czy to było już po pierwszej spowiedzi, czy też jeszcze wcześniej. Jednego razu coś mi się u niego nie podobało i powiedziałam mu: "Mundziu, nie wiem , co z ciebie będzie".Potem już o tym nie myślałam, ale zauważyłam, że dziecko to zmieniło się do niepoznania.

Mieliśmy taki skryty ołtarzyk, do którego on często się wkradał i modlił się z płaczem, w ogóle w całym zachowaniu się on był ponad swój wiek dziecinny, zawsze skupiony, poważny,na na modlitwie zapłakany. Byłam niespokojna, czy czasem nie jest chory, więc pytam się go: "Co się z tobą dzieje?...Mamusi musisz wszystko opowiedzieć".Drżący ze wzruszenia i ze łzami w oczach mówi mi: "Jak mama mi  powiedziała , to ja bardzo prosiłem Matkę Bożą, żeby mi powiedziała, co ze mną będzie. I potem, gdy byłem w kościele, to znowu Ją prosiłem, wtedy Matka Boża pokazała mi się, trzymając dwie korony:jedną białą  a drugą czerwoną.

Z miłością na mnie patrzała i spytała, czy chcę te korony.Biała znaczy, że wytrwam w czystości, a czerwona, że będę męczennikiem.

Odpowiedziałem, że chcę...Wówczas Matka Boża mile na mnie spoglądnęła i znikła. Teraz jak idę z mamą i tatą do kościoła, to zdaje mi się, że to nie mama, tylko św. Józef i Matka Boża".

Niezwykła zmiana tego dziecka świadczyła o prawdziwości.  Zawsze był tym przejęty i w każdej sposobności z rozpromienioną twarzą wspominał o swojej upragnionej śmierci męczeńskiej.

Komentarz: Powyższy list  potwierdza ,że Matka Boża szczególnie wysłuchuje modlitwy i prośby małych dzieci.

Nie bał się śmierci! Ostatnie 2 tygodnie w Niemieckim Obozie Koncentracyjnym w Oświęcimiu, spędził nago w betonowej zimnej celi bez światła, bez łóżka, krzesła, bez jedzenia i kropli wody!!! Święte życie dopełnił cierpieniem trudnym do wyobrażenia.

Bruno Borgowiec- tłumacz w bloku śmierci, tak opisuje:

„Przed blokiem kazano im się najpierw rozebrać do naga, a następnie wpychano biedne ofiary do ciemnic… Od tego dnia nieszczęśliwcy nie otrzymywali już żadnej strawy… Z celi słyszano codziennie głośne odprawianie modlitw różańca św. i śpiew, do których się też więźniowie innych cel przyłączali…

Gorące modlitwy i pieśni do Matki Najświętszej nieszczęśliwych, rozlegały się po wszystkich gankach bunkra…

Przewodniczył Ojciec Maksymilian Kolbe, a następnie chórem odpowiadali więźniowie. Ojciec Maksymilian Kolbe trzymał się dzielnie, nie prosił, i nie narzekał, dodawał otuchy innym..Przy każdej inspekcji widziano Ojca Maksymiliana Kolbego, gdy już wszyscy leżeli na posadzce, jak stojąc lub klęcząc w środku z pogodnym wzrokiem, wpatrywał się w przybyszów (esesmanów). Tak upłynęły 2 tygodnie. W między czasie zmarł jeden po drugim, aż…pozostało tylko jeszcze 4, wśród nich także Ojciec Maksymilian Kolbe. Wydawało się to władzy za długo, cela była potrzebna dla nowych ofiar, toteż pewnego dnia przyprowadzili kierownika izby chorych, Niemca, przestępcę kryminalnego nazwiskiem Bock, który każdemu po kolei dawał zastrzyki kwasu karbolowego w żyły lewej ręki. Ojciec Maksymilian z modlitwa na ustach podał sam ramię katowi:.

Św. Ojcze Maksymilianie Kolbe, módl się za nami.


O tym jak św. Maksymilian ukazał się  matce po swojej śmierci.

W tomie z serii "Chrześcijanie" pod redakcją bp. B. Bejze, opublikowane są listy  Marii Kolbe, matki św. Maksymiliana. Jeden z tych listów napisany w okresie okupacji zawiera opis nadzwyczajnego spotkania. Maria Kolbe pisze, że w 1951 r,. wkrótce po męczeńskiej  śmierci swojego syna, o której jeszcze wtedy nie wiedziała, po przebudzeniu rozpoczęła poranną modlitwę. W pewnej chwili usłyszała delikatne pukanie do drzwi, odwróciła się i zdumiona zobaczyła swojego syna Maksymiliana  ubranego w franciszkański habit. Był radosny, uśmiechnięty, nadzwyczaj piękny i  promieniujący przedziwną jasnością. Pani Kolbe  zaniemówiła z radości i zapytała po chwili milczenia:

Synu, czy Niemcy ciebie wypuścili?

Maksymilian przeszedł przez pokój, zbliżył się do okna i powiedział: Nie martw się o mnie, mamo. Tam gdzie jestem, jest pełnia szczęścia. Po wypowiedzeniu tych słów nagle znikł. Maria  Kolbe natychmiast zrozumiała, że jej syn umarł i przyszedł ją o tym  poinformować. Dopiero później przyszła pocztą oficjalna wiadomość z obozu w Oświęcimiu o śmierci św. Maksymiliana.

Kilka myśli św. Maksymiliana

1.Pan Bóg dał nam wolną wolę i możemy nią swobodnie rozporządzać, ale Niepokalana, skoro ją o to prosić będziemy, pominie naszą  wolność i zrobi tak, jak sama będzie uważała za najlepsze i wtedy możemy całkowicie Jej zaufać.

2.Kto odsuwa się od Matki Najświętszej, tego zbawienie jest stracone. Kto nie chce  Jej mieć za Matkę, ten nie będzie miał Boga za Ojca.

3.Starajmy się o wierność- to Niepokalana będzie cuda czynić.



Św. Faustyna Kowalska


Dziś stoczyłam walkę z duchami ciemności o jedną duszę, jak
strasznie szatan nienawidzi Miłosierdzia Bożego, widzę, jak się
sprzeciwia całemu temu dziełu.

-----------------

Ojciec Pio


Ojciec Pio wiele dusz wyrwał szatanowi. Był  za to przez niego bardzo atakowany, zarówno duchowo jak i fizycznie. O to co powiedział na ten temat sam zakonnik:

Tymczasem czuję, że tkwię w pazurach szatana, który usiłuje mnie wyrwać z rąk Jezusa.  Boże mój! Jakaż to okrutna,przejmująca bitwa.


Ojciec Pio stale zachęcał do odmawiania różańca.

“Kochajcie Maryję i starajcie się, by Ją kochano. Odmawiajcie zawsze Jej różaniec i
czyńcie dobro. Dzięki tej modlitwie  szatan spudłuje swe ataki i będzie pokonany, i to zawsze. Jest to  modlitwa do Tej, która odnosi triumf nad wszystkim i nad wszystkimi”.

-----------------------

Z cyklu: Znaki Boga

Ciało, które nie ulega rozkładowi


Święta Bernardeta Soubirous, żyła w latach 1844-1878. Mając 14 lat, doznała objawień Matki Bożej. Było to we Francji w miejscowości Lourdes-położonej u podnóża Pirenejów.


W 1858r. od 11-II do 16-II, Bernardeta 18 razy spotykała się z Matką Bożą. Do niej Maryja powiedziała kim jest wobec całego świata.
Ja jestem Niepokalane poczęcie. Módl się za grzeszników”.
Podczas 8- mego objawienia, Maryja poleciła Bernardecie przejść na kolanach do groty Massabielskiej i całować ziemię na znak pokuty. Nazajutrz u podnóża skały Bernardeta odgrzebała trochę mulistej ziemi i pojawiło się źródełko. Aby zaświadczyć o cudowności tego miejsca, piła tą początkowo brudną i nieczystą wodę, która z biegiem czasu stała czysta i krystaliczna o cudownych właściwościach leczniczych. Podała przy tym warunek:

Trzeba wierzyć, trzeba się modlić. Ta woda nie miałaby żadnych właściwości bez wiary”.

Bernardetę pochowano w ocynkowanej i opieczętowanej, dębowej trumnie, którą złożono do grobu w klasztornym ogrodzie. Od tamtego czasu ciało św. Bernardety, wbrew wszelkim prawom natury, w ogóle nie ulega procesowi rozkładu i do dzisiejszego dnia zachowuje zadziwiającą świeżość i piękno. Pielgrzymi przybywający do kaplicy klasztoru Saint-Gildard w Newers widzą nienaruszone ciało św. Bernardety Soubirous ubrane w strój zakonny. Kobieta sprawia wrażenie, że śpi. Wielu pyta:

Czy to jest naprawdę ona? Czy rzeczywiście jej ciało nie ulega rozkładowi?”

Na drodze uznawania przez kościół Bernardety za świętą, 3 razy otwierano trumnę z jej zwłokami. Pierwszy raz było to w 30 lat po śmierci zmarłej zakonnicy. W relacji z pierwszej ekshumacji czytamy:
Po zdjęciu wieka trumny ukazał się zdumiewający widok idealnie zachowanego ciała Bernardety. Z jej twarzy promieniowało dziewicze piękno, oczy miała zamknięte, tak jakby była pogrążona w spokojnym śnie, a usta nieco rozchylone. Głowa jej była lekko pochylona na lewo, ręce złożone na piersi i owinięte mocno pordzewiałym różańcem; skóra jej, pod którą było widać zarys żył, w idealnym stanie przylegała do mięśni, również paznokcie u jej dłoni i stóp były w doskonałym stanie.

Drugie rozpoznanie jej ciała odbyło się 10 lat później, tj. 3 kwietnia 1919r. Do komisji diecezjalnej oddelegowano 2 lekarzy, którzy redagowali swój raport oddzielnie i bez wzajemnych konsultacji. Oba raporty były zgodne ze sobą i takie same jak z pierwszego obejrzenia 10 lat wstecz.

Kiedy Bernardeta była już błogosławioną i toczył się już proces beatyfikacyjny, otwarto trumnę po raz trzeci. Było to 18 kwietnia 1925r. czyli po 46 latach od śmierci Bernardety. Doktor Comte napisał:

"To, co mnie przede wszystkim wprowadziło w prawdziwe osłupienie, to stan wątroby, po 46 latach od śmierci. Ten organ, tak przecież kruchy i delikatny, powinien bardzo szybko ulec rozpadowi albo zwapnieniu i stać się twardy. Tymczasem przecinając go w celu pobrania relikwii, odkryłem, że ten fakt nie wydaje się być porządku naturalnego".

Święta Bernardeto, módl się za nami!

Jan Budziaszek- perkusista zespołu „Skaldów, propagator modlitwy różańcowej. Przez swoje bogate duchowe życie i odwagę w wyznawaniu wiary, staje się duchowym nauczycielem dla czytelników jego książek. Teraz o swoim pobycie w Lourdes.

Z "Dzienniczka perkusisty"


Trzymajcie mnie tu jak najdłużej, bo tu tak
fantastycznie!




Lourdes to wielkie sanktuarium .Tam Maryja objawiła się Bernardettcie Sobibour.
Nasz bohater Jan Budziaszek znalazł się tam pewnego dnia z pielgrzymką. Doświadczył wielkiego, głębokiego przeżycia duchowego podczas nocnego czuwania. Była również i taka oto zabawna sytuacja, przez niego opisana.

Dziwny jest plan Boży i niepojęty dla ludzkiego rozumu. Mateczko- dlaczego właśnie ja? Czy nie masz mądrzejszych, bardziej inteligentnych, lepszych?
Ksiądz nasz przewodnik mówi :Dzisiaj w programie jest kąpiel chorych, więc proszę zdrowych, żeby nie ustawiali się w kolejce, by nie blokować miejsc dla chorych.


Historia Ziuty

W naszym autobusie były dwie osoby niepełnosprawne.Jak wiecie, w Lourdes codziennie setki, tysiące ludzi na wózkach inwalidzkich, na łóżkach, bo i są osoby leżące ustawia się do tej kąpieli.Ja oczywiście do żadnej kąpieli nie zamierzałem iść.
a.Nigdy wcześniej nie pchałem wózka.Zawsze ktoś inny to robił, a tu nagle wszyscy poszli. Zawsze ktoś inny to robił, a tu nagle wszyscy poszli.
Ona siedzi na tym wózku.Ja stoję obok.No, to zacząłem pchać ten wózek.I wtedy po kilkunastu minutach zaczęli do nas podchodzić ludzie, mówiąc: Panie Janeczku, to ja będę pchał ten wózek, dobrze? Nie, ja będę pchał, bo mi się dobrze pcha.Stanęliśmy w kolejce do kąpieli.
I dopiero tutaj zrozumiałem, dlaczego akurat ta Ziutka, w tym wózku została sama ze mną.
Dlatego, że co chwila podchodziła jakaś siostra z obsługi i pytała Ziutę, czy jest w stanie sama wstać, rozebrać się, zejść po schodkach do basenu i tak dalej, a ona w ogóle nie mówiła w żadnym języku i okazało się, że ja jest im potrzebny tu jako tłumacz.


Panom już tutaj nie wolno.

Kiedy doszliśmy do tego miejsca gdzie "panowie na prawo, a panie na lewo", siostra, która odbiera Ziutę mówi:-Przepraszam pana bardzo, ale my już musimy zabrać panią, bo panom już tutaj nie wolno.
Zacząłem jej tłumaczyć, że ja w ogóle do żadnej kąpieli nie idę, żeby nie blokować miejsca I gdy tak gestykuluję,i jej tłumaczę, ktoś łapie mnie za rękę i bardzo mocno ciągnie.

Ja mówię:-Poczekaj chwilę, nie ciągnij mnie, bo muszę wytłumaczyć tylko tej siostrze, że ja nie chcę do żadnej kąpieli...I zanim się zorientowałem, stałem na samym początku męskiej kolejki przed łózkami z chorymi, przed wózkami.Dlaczego ? Przecież ja...Działo się to przy akompaniamencie wielotysięcznego, międzynarodowego tłumu odmawiającego różaniec.

Rozebrany,przewiązany tylko niebieskim ręcznikiem, stałem między dwoma dryblasami, wyższymi ode mnie o głowę. A nada mną nad wejściem do basenu był napis w kilku językach: modlitwa do Bernardetty Soubirous i do Matki Bożej.Oni się tylko pytali, w jakim języku chcę się modlić. Powiedziałem, że ewentualnie po angielsku.



Trzymajcie mnie tu jak najdłużej, bo tu tak fantastycznie!

No i stoję w tej wodzie. Jak wiecie , woda z Pirenejów jest bardzo zimna. Stojąc tak po kostki mówię:- O kurcze, ale zimna woda, co to będzie? I w pewnym momencie,za sprawą tych osiłków, znalazłem się cały pod woda. Ogarnęło mnie takie uczucie, że zacząłem puszczać bąbelki i mówię:-


Trzymajcie mnie tu jak najdłużej, bo tu tak fantastycznie!


Wyskoczyłem z tej kąpieli szczęśliwy. Ludzie, którzy stali na placu podchodzą do mnie i pytają czego tak się śmiejesz?-Ja się śmieję? Nie , nie śmieję się. Bo człowiek z reguły nie wie, kiedy się śmieje.Okazuje się, że każdy, kto wychodzi z tej kąpieli,jest jakiś taki dziwnie rozpromieniony i radosny, chociaż niektórzy wyjeżdżają z powrotem na tych wózkach-nieuleczeni.


Bo okazuje się, że każdy człowiek, dosłownie każdy, zostaje po takiej kąpieli uleczony, tylko nie zawsze z tej choroby, z której się spodziewał.
Każdy dzień kończy się w Lourdes, procesja ze świecami. W czasie procesji historia o tym, jak to Bernadka dziewczyna poszła po drzewo w las..śpiewana jest we wszystkich możliwych językach przez tysiące, tysiące ludzi z całego świata.


CUD W HIROSZIMIE

ORAZ W NAGASAKI


Ocalały te domy, w których  odmawiano codziennie różaniec


Komentarz  wstępny
:
Broń atomowa ma straszne działanie niszczycielskie. Silniejsze działanie  od broni atomowej ma jednak różaniec.


Jednym największych cudów w historii świata jest cud ocalenia kilkunastu osób w Hiroszimie i Nagasaki.

Na sześć miesięcy przed atomowym atakiem lotnictwa USA w tych miastach pojawiło się dwóch mężczyzn, którzy trzem milionom katolików głosili konieczność nawrócenia, odmawiania Różańca i pokuty, jako jedynego ratunku przed zbliżającym się nieszczęściem. Nawoływali do życia w stanie łaski uświęcającej, częstego przyjmowania sakramentów, do noszenia sakramentaliów, do trzymania w swoich domach wody święconej oraz gromnicy i do codziennego odmawiania Różańca (przynajmniej jednej części). Musiała tam zadziałać jakaś wyższa siła nadprzyrodzona. Po amerykańskim ataku atomowym okazało się, że w Hiroszimie i Nagasaki prawie wszystko zostało zrównane z ziemią - z wyjątkiem dwóch budynków.

W jednym budynku było 12 osób, a w drugim 18. Oni wszyscy przeżyli. Otaczające dom podwórka, a nawet trawa, również pozostały niezniszczone. Nie została zniszczona ani jedna szyba czy dachówka!

Specjaliści Armii Stanów Zjednoczonych przez kilka miesięcy obserwowali ten niezwykły fenomen i próbowali zrozumieć, w jaki sposób oba domy wraz z ich mieszkańcami i otaczającym je dobytkiem mogły ocaleć.

W końcu doszli do przekonania, że nie było tam niczego, co po ludzku mogłoby ocalić te domy przed zburzeniem.Stwierdzili podsumowując wyniki tych kilkumiesięcznych obserwacji, że musiała tam zadziałać jakaś wyższa siła nadprzyrodzona.

W ocalałych domach- odmawiano codziennie różaniec. Sami uratowani opowiadali, że w noc poprzedzającą atak bombowy usłyszeli pukanie do drzwi. Twierdzą, że ukazał się im Anioł, który zaprowadził ich do domu, w którym mieszkała rodzina wierna wezwaniom Matki Bożej i wypełniająca Jej polecenie, by codziennie, przez sześć miesięcy odmawiać Różaniec.

Ocaleni żyli jeszcze przez wiele lat dając światu świadectwo o mocy potęgi koronki różańcowej. Jeden z nich został księdzem (ks. Hubert Schiffler). Ksiądz Schiffler powiedział; że od czasu ataku atomowego setki ekspertów na świecie zastanawiało się, czym mogłyby w swej istocie różnić się owe ocalałe domy od kompletnie zburzonych. Dawał im zawsze taką odpowiedź;, że różniły się jednym: w tych domach posłuchano wezwania Matki Bożej do codziennego odmawiania Różańca.

------------------

Różańcowe świadectwa


Moja droga do różańca



Różaniec otrzymałem na pierwszą komunię świętą. Potem został wrzucony do barku i tam sobie leżał. Modliłem się na nim sporadycznie, dopiero w drugiej klasie technikum wziąłem go do ręki już tak na poważnie.  Zacząłem się modlić, bo poczułem wewnętrzną potrzebę, która zrodziła się wraz z pragnieniem, by w naszych  domowych relacjach pojawiło się więcej ciepła.  Gdy wziąłem do ręki różaniec,  nie wiedziałem, jak się modlić.  W domowej biblioteczce znalazłem jakąś książeczkę. Nauczyłem się wszystkiego na pamięć. Na początku mi nie wychodziło, często myliłem się i nie mogłem się skupić. Ale już w trzeciej klasie czułem potrzebę modlenia się na różańcu codziennie, pomimo że wymagało to znacznego wysiłku. Na początku studiów do modlitwy różańcowej zacząłem dołączać prośby o konkretne rzeczy.

Wymodliliśmy spokój i mieszkanie.
Prosiłem też o sprawy praktycznie nie do osiągnięcia. Żyliśmy w małym mieszkaniu, warunki były dość nieciekawe, a ja się modliłem, byśmy mogli to mieszkanie zmienić. I po jakimś czasie problem został w bardzo prosty sposób rozwiązany.

Wówczas uświadomiłem sobie,  że nasza wspólna radość z nowego mieszkania była owocem modlitwy. Moje relacje z siostrą i tatą układały się  różnie. Był między nami pewien chłód.
Niby się kochaliśmy, a czegoś istotnego brakowało. Z czasem poczułem, że ja się poprzez modlitwę zmieniam, że jest we mnie więcej spokoju, że jestem bardziej otwarty. Dzięki modlitwie relacje z bliskimi zaczęły stopniowo stawać się coraz cieplejsze. Dzisiaj są już zupełnie dobre, a dawniejszy chłód całkowicie znikł.

O dwudziestej pierwszej modli się teraz cała rodzina.

Kiedy pod koniec studiów zaproponowałem wspólną modlitwę  różańcową w rodzinie, propozycja została przyjęta życzliwie.
Dzisiaj wiem, że codziennie o dwudziestej pierwszej moja mama, która jest obecnie za granicą, i tata wraz z siostrą w domu modlą się, rozważając kolejną tajemnicę różańca.   Dariusz



Komentarz wstępny 
Paweł- autor świadectwa zaniedbując życie religijne stał się człowiekiem niewierzącym. Można przypuszczać, że nastąpił jakiś krok, który spowodował kontakt z szatanem. W danym momencie Paweł uświadomił sobie, że to jest walka, którą trzeba wygrać

różańcem i modlitwami "uzdrowienia".

Ona [jego koleżanka] usiadła, a ja wziąłem kopertę z Różańcem i powiedziałem do Złego: "Tego się boisz" -(uśmiechając się). Wziąłem ten Różaniec do ręki, a ręka zaczęła mi drżeć i to dość mocno. Później całe moje ciało i nagle zrobiło mi się słabo, zaczęło mi się kręcić w głowie, przekręciłem się i upadłem na tapczan. To było niesamowite, wtedy zrozumiałem jak wielką moc ma Różaniec. Demon odszedł w czasie mszy o uwolnienie ( niesamowite uczucie). A może to tylko "koralik"? Większość z nas  miała kiedyś w dłoni Różaniec Święty i właściwie na tym był koniec (nie mówię o wszystkich). U mnie i u świadka pewnego wydarzenia również błądziła taka myśl. Ale patrzyłem się kiedyś na starsze babcie (przed nawróceniem) i myślałem sobie: Boże jakie to zakłamane, pierwsza chce wejść, żeby później jak najszybciej wyjść. Modli się i modli, no, ale cóż ja mogłem im zrobić.

To miało miejsce jakieś pół roku po moim nawróceniu.

Miałem się wybrać na msze o uwolnienie Ogólnie duchowo czułem się niezbyt dobrze: nie za bardzo miałem ochotę ostatnio chodzić na mszę, ciężko mi się modliło, tak jakby coś mi przerywało, plątało. W sumie mimo iż starałem się, to jednak nie było to co czułem po błogosławieństwie.
Każdy z nas na swój sposób walczy z szatanem i wcale nie musi być tego świadomy. Ja się przekonałem, ze ta istota jest niezwykle inteligentna. Miałem się sam wybrać na mszę, ale czułem coraz większe zdenerwowanie. Odczuwała to szczególnie moja dziewczyna. Troszkę się pokłóciliśmy, ale ona starała się ( dzięki Bogu) utrzymać dystans.
I nagle się zerwałem i zacząłem szybko się ubierać. Powiedziałem do Ewy: dobrze pójdę na tę cholerną mszę! Ona powiedziała: msza wcale nie jest cholerna. I wtedy upadłem na kolana i powiedziałem:

Boże pomóż mi! Zlituj się nade mną.

Zacząłem płakać. Ewa nic nie robiła bo wiedziała, że już nie raz coś podobnego przechodziłem( o tym jeszcze napisze, ale kiedy indziej). Nagle zaczęło mną rzucać po podłodze, wiedziałem, że to mój wróg wściekł się na mnie, że ponownie zwróciłem się pomoc do Najwyższego.  Wiłem się po podłodze i zacząłem wzywać imię Jezusa Chrystusa: Panie tylko Ty, tylko Ty, wiem, że Jesteś ze mną i mnie nie opuścisz. Rzuciło mną tak kilka razy i wtedy moja dziewczyna podbiegła do mnie i zaczęła się modlić( wiedziała, że musi to zrobić). Położyła mi głowę na swoich nogach, żeby nic mi się nie stało. Kiedy się modliliśmy, poczułem, że chyba krew leci mi z nosa, ale nie byłem pewny i jeszcze wtedy nie miałem siły podnieść się. Czułem niesamowitą obecność Chrystusa. Kiedy skończyliśmy modlitwę wówczas zorientowaliśmy się, że z nosa cieknie mi krew, że w wyniku konwulsji i uderzenia dostałem krwotoku.

Moja dziewczyna przestraszyła się, bo nie wiedziała co mnie się stało.

Ja natomiast czułem, że to jest sztuczka szatana i próba dla Ewy. Pobiegłem do łazienki zatrzymać krwotok, który co ciekawe tak szybko się zakończył, kiedy sobie uświadomiłem, że to są sztuczki zła. Mówiłem do Ewy to jest iluzja, sztuczka. Później się zorientowałem dlaczego tak się przestraszyła jak mnie zobaczyła. Cała moja twarz była zakrwawiona. Ewa więc zdecydowała się ze mną pojechać na mszę. Ona usiadła, a ja wziąłem kopertę z Różańcem i powiedziałem: Tego się boisz-(uśmiechając się).

Wziąłem ten Różaniec do ręki, a ręka zaczęła mi drżeć i to dość mocno. Później całe moje ciało i nagle zrobiło mi się słabo, zaczęło mi się kręcić w głowie, przekręciłem się i upadłem na tapczan. To było niesamowite, wtedy zrozumiałem jak wielką moc ma Różaniec. Demon odszedł w czasie mszy o uwolnienie( niesamowite uczucie). Także przemyślcie to, to nie jest bajka. Całe to wydarzenie zostało opowiedziane księdzu egzorcyście, który z początku myślał o przeprowadzeniu ponownego egzorcyzmu. Ale jego wątpliwości rozwiała moja odpowiedź na jego pytanie: Czy boisz się tego zła, to co Ci robi, czy lękasz się. A ja odpowiedziałem księdzu: Nie, nie boję się, bo jest ze mną Chrystus. Tak właśnie Bóg dopuszcza Zło, a czasem my sami je do siebie dopuszczamy. Ono istnieje, jest wśród nas.

Tylko Chrystus może nas uchronić, a Matka Boska zawsze się nami zaopiekuje, tylko módlmy się i stawiajmy czoła szatanowi. To tyle, życzę wszystkim miłości, zrozumienia i zaufania do Chrystusa:)   Z Panem Bogiem -Paweł

--------


Św.Jan Paweł II

Powtarzanie w różańcu "Zdrowaś Maryjo", utrzymuje  nas w klimacie zachwytu Boga: wyraża rozradowanie, zdumienie, uznanie dla największego w historii cudu. Jest to wypełnienie proroctwa Maryi: " Odtąd błogosławić mnie będą  wszystkie pokolenia".

Św. Losemaria Eseriva Balaguer:


Ciągle odkładasz różaniec na potem, a wreszcie nie odmawiasz go z powodu senności.Jeżeli nie dysponujesz innym czasem,odmawiaj go niepostrzeżenie na ulicy. To pomoże ci nadto pamiętać o obecności Bożej.

====

 

Poprawiony: środa, 21 sierpnia 2024 19:25